Irytuje mnie postawa „Polak potrafi… spierdolić”, która często pojawia się w dyskusjach na temat różnorakich dokonań Polaków. Jednak gdy widzę coś takiego, jak „Wymiatacze” to zaczynam wierzyć, że coś jest na rzeczy.
W tym miejscu należy się wyjaśnienie. Dawno temu japoński teleturniej „Takeshi’s Castle” zauroczył mnie od pierwszych sekund. Ponieważ jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów posłużmy się dowodem rzeczowym numer jeden:
Ten turniej jest niczym kreskówka przeniesiona do świata rzeczywistego, jest równie szalony i radośnie bezsensowny. Są tam jakieś nagrody, ale zarówno uczestnicy jak i widzowie bawiliby się równie dobrze bez nich. Ba! Gdyby była taka możliwość zapłaciłbym za udział w „Takeshi’s Castle”.
Potem trafiłem na kolejne produkcje z Kraju Kwitnącej Wiśni, które pokazały, że Japończycy są mistrzami zwariowanych torów przeszkód (i szalonych turniejów jako takich, ale o tym innym razem). „Viking” może nie był tak jajcarski jak „Takeshi’s Castle”, ale i tak bił na głowę większość znanych mi europejskich i amerykańskich programów rozrywkowych. „Sasuke” też był nieco bardziej na serio, ale tu z przyjemnością obserwowało się rywalizację na ekstremalnie trudnym torze. Na finałowym etapie „Sasuke” wymiękłaby pewnie połowa herosów z uniwersum Marvela, co widać na dowodzie rzeczowym numer dwa:
Jakiś czas temu natknąłem się na brytyjski „Total Wipeout” (w Polsce BBC Entertainment emituje go pod tytułem „Totalna rozgrywka”) i od razu spodobał mi się. Najwyraźniej ktoś w końcu wpadł na pomysł, który dla mnie był oczywisty po pierwszym obejrzeniu „Takeshi’s Castle”. I bardzo lepiej, naśladownictwo jest najwyższą formą uznania, a klon okazał się całkiem udany. Podobnie jak w japońskich programach, całość została zrobiona na wesoło, nagrody i rywalizacja były na dalszym planie, a najważniejsza była dobra zabawa i spektakularne niepowodzenia, a wszystko okraszone celnymi komentarzami prowadzącego. Dowód rzeczowy numer trzy:
W tym miejscu powinno być już jasne, że teleturnieje sprawnościowe na wesoło to lubiana przeze mnie rozrywka, a brak takowych w polskiej telewizji był mi przykrym. Dlatego wiadomość, że TVN pokaże polską edycję „Total Wipeout” zaintrygowała mnie ponadprzeciętnie. Wprawdzie pierwsze informacje nieco mnie martwiły, ale z ewentualnym narzekaniem postanowiłem się wstrzymać do premiery pierwszego odcinka.
Dzisiaj premierę „Wymiataczy” mamy już za sobą i z pełną odpowiedzialnością za słowa mogę stwierdzić, że Polak potrafi… spierdolić. Tylko tak można nazwać uwalenie prostego zadania, jakim jest adaptacja formatu. Wszystko było podane na tacy, wystarczyło tylko grzecznie kopiować. Tymczasem jakiś kreatywny ciul postanowił poprawić to i owo. Dzięki temu zamiast pełnej gamy „zwykłych ludzi”, jak w „Total Wipeout”, w „Wymiataczach” mamy celebrytów trzeciego sortu. Tym sposobem nie zobaczymy zawodniczek kalibru XXXL majestatycznie odbijających się od wielkich czerwonych kul, ani nikogo kto by nie pasował na okładkę kolorowego magazynu. W porównaniu do brytyjskiej, polska obsada jest po prostu nudna, zawodnicy zamiast bawić się bardziej są skoncentrowani na dobrej autoprezentacji. Domyślam się, że powodem tej decyzji były jakieś badania focusowe czy też chęć promowania własnych gwiazd, ale to był głupi strzał w stopę. W ten sam sposób oceniam pomysł wprowadzenia drużyn narodowych. „Total Wipeout” to dla mnie przede wszystkim zabawa; granie na emocjach narodowych, próba wywołania odruchów kibica, przyśpiewki „Polska… biało-czerwoni…” to przysłowiowy kij w dupie, z którym trudno się wyluzować. Całości dopełniają drętwi komentatorzy, których dowcipy rodzą przypuszczenia, że na prompterach mają dowcipy z Joemonstera. TVN naprawdę nie mógł znaleźć nikogo lepszego? Mam wrażenie, że choćby Wojewódzki by się lepiej nadał.
„Wymiatacze” to dla mnie rozczarowanie, co jednak nie znaczy, że program jest zupełnie beznadziejny. Ten format to samograj, którego nie może popsuć kilka nietrafionych decyzji. Dlatego, jeśli trafi się okazja, może obejrzę kolejne odcinki, ale bardziej prawdopodobne, że będę nadrabiał zaległości z „Takeshi’s Castle”, „Sasuke” i „Total Wipeout”.
Makoto Nagano! :)