Gościłem prezentację odkurzacza urządzenia do filtracji powietrza i sprzątania Rainbow. Nigdy nie byłem na prezentacji kosmicznych garnków ani cudownych kołder, więc byłem ciekawy jak to wygląda. Spodziewałem się, że będzie to trwać godzinę do półtorej. Tymczasem pranie/odkurzanie mózgu trwało… trzy godziny, a prowadzący powiedział, że to krótko, bo zazwyczaj trwa ok. pięciu. W tym czasie dowiedziałem się, że mokry kurz nie lata, że w kanapie mam dwa kilo złuszczonego naskórka, że śpiąc krócej wstaję świeższy niż po długim śnie, bo wdycham mniej roztoczy, a kilka wilgotnych szmatek symulujących moje płuca zostało zatkanych syfem wyrzucanym przez zwykłe odkurzacze. Efektem ubocznym prezentacji było odkurzenie połowy salonu i dwóch psich dywaników.
Żarty na bok. Samo urządzenie sprawia dobre wrażenie. Przede wszystkim znakomicie robi to co ma robić odkurzacz czyli ssie jak filmografia Milli Jovovich. Przy tym jest cichszy niż mój w miarę nowy Samsung, żre mniej prądu, a wylanie wody z pojemnika jest łatwiejsze i bardziej higieniczne niż opróżnienie worka. Jest solidnie zbudowany, co daje nadzieję, że faktycznie będzie działać te 20 lat. Jednocześnie ma podobne gabaryty co typowy odkurzacz i jest od niego niewiele cięższy. Ponadto podoba mi się, że jest produkowany w USA, a nie Chinach. A to wszystko za jedyne 9000 zł.
No właśnie, taka cena czyni Rainbowa Bentleyem wśród odkurzaczy. Super samochód, super osiągi, ale płaci się przede wszystkim za elitarność i prestiż marki, który spływa na nabywcę. W wypadku samochodu to działa. Snobować się odkurzaczem? Nie.
PS. Jakby ktoś chciał sprawdzić to na własnej skórze to chętnie polecę was akwizytorowi, a ja dostanę nawilżacz i jonizator powietrza RainMate warty 700 zł!