T-Mobile mnie zaskoczył #not

Najwyraźniej tęgie głowy w T-Mobile w końcu zrozumiały, że określanie taryfy zawierającej 100 MB transferu mianem multimedialnej to kiepski żart albo pobożne życzenie. Z tego co widzę, obecnie pakiety internetowe w taryfach multimedialnych zaczynają się od 250 MB, co można uznać za rozsądne minimum. Ta zmiana to nic dziwnego, konkurencja już od dawna oferowała pakiety tej wielkości. O ile mnie pamięć nie zwodzi, to ostatnimi czasy Era/T-Mobile miesiąc w miesiąc traciła najwięcej abonentów z wielkiej trójki. Widocznie powoli do nich dociera, że eksodus abonentów nie wynika z za małej sumy pieniędzy wydanych na czerstwe reklamy z Nowickim a po prostu z kiepskiej oferty. W tym kontekście takiej zmiany spodziewałem się prędzej czy później. Zaskoczeniem było dla mnie jednak znalezisko, które odkryłem w IBOA:

Promocyjny pakiet internet w telefonie 250 MB

Promocyjny pakiet internet w telefonie 250 MB brzmi obiecująco, w szczególności z abonamentem 0 zł. Czyżby T-Mobile dla odmiany pomyślał o stałych abonentach i wraz z ulepszeniem oferty dla nowych klientów dał dotychczasowym możliwość skorzystania z tych samych warunków? Chciałbym w to wierzyć, ale wrodzony pesymizm kazał mi to zweryfikować. W odpowiedzi na mail do BOA zadzwonił do mnie konsultant #1, który poinformował mnie, że pakiet mogę aktywować, ale będą za niego naliczane opłaty. Mając doświadczenie z infoliniami wszelkiej maści zadzwoniłem do konsultanta #2, który z kolei orzekł, że usługa w ogóle nie zostanie aktywowana, bo nie mam takiej w umowie. Tak czy owak wspólny mianownik obu odpowiedzi jest następujący: nie dla psa kiełbasa. Czyli tak jak zwykle, o klienta już uwiązanego umową nie warto zabiegać. T-Mobile zmądrzał, ale tylko troszeczkę i dlatego wciąż będzie tracił klientów, bo nie czują się związani z siecią, a konkurencja w większości wypadków ma lepszą ofertę.

DotPay czy Don’t Pay?

Niemal tydzień temu, dokładnie w piątek 18 czerwca, natknąłem się na krótki artykuł, w którym redakcja Dziennika Internautów odpytuje prezesa DotPay S.A. na okoliczność problemów z ichnią usługą płatności online. Jednym z głównych zarzutów były opóźnienia w wypłatach pieniędzy. Niektórym klientom firma tak zalazła za skórę, że posunęli się do tworzenia brzydkich i smutnych filmików kanalizujących ich niezadowolenie.

Podczas lektury przypomniałem sobie, że nie tak dawno zlecałem wypłatę środków z konta DotPay i chyba ich jeszcze nie otrzymałem. Sprawdziłem historię wypłat i faktycznie – 1 czerwca zleciłem wypłatę, która jeszcze nie została zrealizowana. Wedle regulaminu wypłata środków dla osoby fizycznej powinna zostać wykonana w ciągu 10 dni roboczych czyli najpóźniej do 15 czerwca. Przez DotPay zarabiam raczej niewiele, te pieniądze nie są dla mnie kwestią życia i śmierci, więc w ramach reakcji ograniczyłem się do wysłania maila z prośbą o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.

Odpowiedzi na maila nie doczekałem się ani w piątek, ani w następny poniedziałek (20 czerwca), toteż postanowiłem wyjaśnić sprawę telefonicznie. Wbrew temu, na co skarżyli się niezadowoleni klienci DotPaya, udało mi się dodzwonić bez problemów. Miła pani potwierdziła, że moja wypłata jest opóźniona, ale niestety nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Obiecała skierować sprawę do księgowości do wyjaśnienia.

Księgowość najwyraźniej nie kwapiła się do pracy, bo żadnych wyjaśnień nie otrzymałem. Dlatego w środę 22 czerwca zadzwoniłem do firmy po raz kolejny. Tym razem przez pierwsze kilka prób „wszyscy konsultanci byli zajęci”, ale w końcu się udało. Poinformowano mnie, że wypłata już została wykonana. Faktycznie, po ostatniej sesji przychodzącej w mBanku na koncie znalazłem przelew z DotPaya.

Dane przelewu w mBanku

Co ciekawe, w historii wypłat w DotPayu zlecenie wypłaty miało datę wykonania 15 czerwca.

historia wypłat

Problem rozwiązany, pieniądze są, ale choć daleki jestem od wieszania psów na DotPayu i na pewno nie będę tworzył szkalujących go filmików, to postawa firmy nie podoba mi się. Błędy i przeoczenia się zdarzają, nie byłoby problemu gdybym po pierwszym mailu otrzymał satysfakcjonującą odpowiedź. Niestety nie dość, że do dziś jej nie otrzymałem, to jeszcze dwukrotnie musiałem do nich dzwonić. Nie podoba mi się antydatowanie zlecenia wypłaty, na pewno byłby to problem przy składaniu reklamacji („no ale ococho, przecież w systemie wszystko się zgadza”). Nie podoba mi się, że pan prezes mówi, że wszystko jest ok, kiedy nie jest. W ten sposób DotPay podkopuje fundament swojego biznesu jakim jest zaufanie. Bez zaufania nikt nie zechce powierzyć im swoich pieniędzy.

VV Brown czyli o pożytku z oglądania kiepskich filmów

Lubię oglądać różne filmy, nawet te kiepskie. „Dobre złe filmy” bywają zabawne w swej miernocie, ale nie da się ukryć, że poza śmiechawką nie można wiele z nich wynieść. Ale zdarzają się wyjątki. Takim wyjątkiem jest „Lesbian Vampire Killers”. Mocarny tytuł obiecuje dobrą zabawę, ale niestety film jest cienki jak guma w gaciach. Jego największą zaletą są napisy początkowe, bo właśnie tam po raz pierwszy usłyszałem VV Brown, a konkretnie piosenkę „Crying Blood”.

Po mojemu to jest zajefajne pod każdym względem: VV ma świetny głos, muzyka to, poprawcie mnie jeśli pomyliłem style, to świeże połączenie rock and rolla, twista i popu, teledysk takoż łączy nowe ze starym, a przede wszystkim piosenka strasznie wpada w ucho.

Pudelki, Plotki, MTV, Vivę, RMF-y, Eski i takie tam przyjmuję w dawkach homeopatycznych, ale nigdzie w polskich mediach nie natknąłem się na choćby wzmiankę o VV Brown, więc chyba nie pomylę się, jeśli napiszę, że nie jest u nas znana. Jeśli jej nie znacie to warto poznać, bo to nie jest gwiazda jednej piosenki. Zobaczcie choćby „Game Over”, trudno by mi było zdecydować, która z tych dwóch piosenek jest bardziej zajebista.

Frycowe na raty

Naiwnego internautę można wydoić z kasy na różne sposoby. Jednym z łatwiejszych jest skłonienie go do rozwiązania bzdurnego testu, a za pokazanie wyników kazać sobie płacić 60 zeta w SMS-ach premium.

Naiwnego internautę można wydoić z kasy na różne sposoby. Jednym z łatwiejszych jest skłonienie go do rozwiązania bzdurnego testu, a za pokazanie wyników kazać sobie płacić 60 zeta w SMS-ach premium.

Przedwczoraj dostałem propozycję reklamowania na anime.com.pl strony pozwalającej poznać datę własnej śmierci. Zanim spuściłem ich na bambus dla porządku zajrzałem na ową stronę. Jakież było moje zdziwienie, gdy w regulaminie przeczytałem, że poznanie wyniku testu wymaga wysłania SMS-a, który kosztuje tyle co zwykły SMS w ofercie naszego operatora. Pomyłka? Promocja? Większy wałek? Na jasne, że większy wałek! Wyjaśnienie przynosi czwarty punkt regulaminu, który pozwoliłem sobie przytoczyć poniżej (pisownia oryginalna, wyróżnienia moje):

Wysłanie sms o treści START ZYCIE na numer 60128 oznacza zapisanie się na serwis typu SMS MT (Mobile Terminated). Urzytkownik będzie otrzymywał jedną wiadomość sms dziennie. Całkowity koszt odebrania jednej wiadomości sms z serwisu MT ZYCIE to 1,23PLN. Regulamin serwisu jest dostępny na stronie http://www.wapster.pl/Regulamin_SMS_MT.pdf.

Oznacza to, że opłata za bycie frajerem została rozłożona na wygodne raty 0%. Jeśli nasz hipotetyczny frajer wykaże odrobinę zdrowej nieufności, ma szansę zapłacić tylko kilka złotych frycowego. Jeśli jednak przyjmie przychodzące SMS-y za dobrą monetę, to dopiero przy płaceniu rachunku zobaczy w co się wpakował, a do tego czasu będzie uboższy o kilkadziesiąt złotych. Jest to ten sam mechanizm, co w głośnych ostatnimi czasy złodziejskich loteriach Ery i Orange, przy czym w loterii przynajmniej istniała jakaś szansa na wygranie interesujących nagród, zaś w opisywanym przypadku dostaniemy wyssaną z dupy datę śmierci i codzienną dawkę nie wartych funta kłaków porad zdrowotnych.

Mam nadzieję, że powyższy wywód skutecznie przestrzegł was przed pokusą poznania daty własnej śmierci. Jeśli już damy się złapać w sidła naciągaczy, trudno się z nich wydostać. Taki komunikat zobaczyłem przy próbie zamknięcia zakładki z testem:

data śmierci

Ocalone tłumaczenia: Julian Tuwim

W nie tak odległej przeszłości studiowałem na warszawskiej anglistyce. Jednym z kursów, które wspominam najlepiej był kurs #2800 zatytułowany „Poezja polska w przekładzie” prowadzony przez dr Barry’ego Keane’a, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Na kursie co tydzień braliśmy na warsztat jednego poetę; każdy uczestnik wybierał jeden lub kilka jego wierszy, szukał ich tłumaczeń na angielski, dokonywał krytycznej analizy tychże, a na koniec prezentował własne tłumaczenie. Na co dzień nie gustuję w poezji, ale tłumaczenie jej okazało się nadspodziewanie ciekawe. W każdym razie znalezienie kilku tłumaczeń jednego wiersza nie zawsze było łatwe, dlatego zakarbowałem sobie w pamięci, że jeśli kiedykolwiek dorobię się własnej strony to udostępnię na niej moje tłumaczenia co by ułatwić życie przyszłym pokoleniom anglistów, a być może umożliwić jakimś native speakerom obcowanie z polską poezją.

Na pierwszy ogień Julian Tuwim, nad jego wierszami pracowało mi się najlepiej. W ramach disklejmera wspomnę tylko, że tłumaczenie nie zawiera poprawek naniesionych w czasie zajęć ponieważ kartki na których notowałem uwagi dawno zaginęły. Bez dalszego przedłużenia, miłej lektury.

Karta z dziejów ludzkości A page from the history of humanity
Spotkali się w święto o piątej przed kinem
Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.

Tutejsza idiotko! – rzekł kretyn miejscowy –
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?

Miejscowa kretynka odrzekła – Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.

Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko
I poszedł do kina z tutejsza idiotką.

Na miłym macaniu spłynęła godzinka
I była szczęśliwa miejscowa kretynka.

Aż wreszcie szepnęła: – kretynie tutejszy!
Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.

Więc poszli na sznycel, na melbe, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.

Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.

W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.

By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.

At the cinema, on a bench therein
The local idiot met the resident cretin.

Local idiot! – says resident cretin –
Let’s go for a movie, I’m begging.

The local idiot replied – With pleasure,
As I love you beyond any measure.

The cretin gave the sweetest smile he got
And went for a movie with the local idiot.

To pleasant pawing they devoted some time
Which made the local idiot feel very fine.

Finally she whispered: – resident cretin!
The movie is getting more and more thin.

So out they went and some wine they bought,
The local cretin with the resident idiot.

Later in a sensual embrace they clashed in
The local idiot with the resident cretin.

The offspring is more likely than not:
A male cretin or a female idiot.

Which will allow in future for another meeting
Of the local idiot with the resident cretin.

Figielek A Frolic
Raz się komar z komarem przekomarzać zaczął
Mówiąc, że widział raki, co się winkiem raczą.

Cietrzew się zacietrzewił słysząc takie słowa,
Sęp zasępił się strasznie, osowiała sowa,

Kura dała drapaka, że aż się kurzyło,
Zając zajęczał smętnie, kurczę się skurczyło.

Kozioł fiknął koziołka, słoń się cały słaniał,
Baran się rozindyczył, a indyk zbaraniał.

Once a boa boasted to a choked chickadee
that he saw a sawfish which should be a bee.

A jellyfish felt jealous, a rat rattled at a hare,
Only a bear could bear it, so he didn’t care.

A clam clamoured at once it was an obvious lie
And a peacock peed itself, owl only knows why.

An ape gaped at a cow suffering from cowardice,
While an ant anticipated being antagonized.

Aster nie ceni wygody

Polecenie zapłaty to najwygodniejsza forma regulowania rachunków, zarówno dla klientów jak i usługodawców. Nic dziwnego, że firmy ją intensywnie promują. Niestety nie Aster. To znaczy owszem, promuje przez umieszczenie polecenia zapłaty na pierwszym miejscu listy sposobów płatności i odwołuje się do wygody klienta, ale nie oferuje żadnych wymiernych korzyści. Na ten przykład w Erze za każdą fakturę opłaconą poleceniem zapłaty dostaję 60 ichnich punktów Era Premia czyli więcej niż za samą wysokość rachunku. Dzięki temu mogę sobie uzbierać na pakiecik promocyjnych SMS-ów lub minut zanim poprzedni mi się skończy. Dzięki temu mogę mieć niższy abonament i płacić niższe rachunki – korzyść jest jak najbardziej wymierna.

Kolejne udogodnienie to faktury w formie elektronicznej. W tym wypadku korzyści dla firm (odpadają koszty druku i wysyłki, potrzeba mniej pracowników) są wyraźnie większe niż dla klientów, więc tym bardziej powinno im zależeć na przekonaniu klientów do tego rozwiązania. Przeważnie zależy, wspomniana wcześniej Era przyznaje klientom, którzy wybrali F@kturę, 60 minut na rozmowy – ponownie bardzo wymierna korzyść. Tymczasem Aster najwyraźniej nawet nie ma pomysłu jak zareklamować swoją eFakturę, skoro jako korzyści podaje rzeczy nie związane z eFakturą („odliczenia za Internet w Urzędzie Skarbowym”), oczywiste („brak rachunków papierowych”), czy też mnoży jedną zaletę („dostęp do faktur z każdego miejsca 24 h 7 dni w tygodniu ”, „szybki dostęp do informacji o wysokości rachunku ”, „dostęp po zalogowaniu w systemie WILGA”). Ponownie żadnych wymiernych korzyści dla klienta.

Oczywiście nie wiem ilu klientów Astera korzysta z polecenia zapłaty i eFaktury, więc nie mogę wykluczyć, że jest ich zdecydowana większość i firma nie ma potrzeby promować tych rozwiązań, jednak byłbym bardzo zdziwiony gdyby tak było. Z obserwacji wiem, że większość ludzi czuje się nieswojo gdy ktoś samodzielnie zabiera im pieniądze z konta, a do dokumentów, w których nie można zrobić dwóch dziurek i wpiąć do segregatora podchodzi z daleko posuniętą nieufnością.

Uważam, że Aster powinien bardziej zadbać o klientów, którzy ułatwiają mu „życie”. Ja ucieszyłbym się z kanału HD, filmu w VOD, przyspieszenia transmisji łącza internetowego albo dodatkowych megabajtów w internecie mobilnym, a możliwości jest dużo więcej. Tymczasem będę płacił rachunki poleceniem zapłaty i korzystał z eFaktur, bo to po prostu wygodne.

Czego mi brakuje w mBanku

mBank wprowadza kosmetyczne zmiany, ale istotnych zmian na razie nie widać.

Dzisiaj mBank pochwalił się nowym wyglądem strony logowania. Już za półtora tygodnia będzie ona wyglądała tak jak odświeżony niedawno serwis transakcyjny i reszta stron mBanku czyli tak:

mBank strona logowania

Proponowany wygląd podoba mi się bardziej niż obecny, a ujednolicenie wyglądu jest ze wszech miar dobrym pomysłem. Wszystko pięknie, ale… nie na takie zmiany czekam i, jak sądzę, nie ja jeden. Na stronie logowania spędzam dwie do trzech sekund, a póki działa jak trzeba jej wygląd niewiele mnie obchodzi.

O wiele bardziej przydatną funkcją byłby analizator wydatków, narzędzie, które na kolorowych wykresach pokazałoby na co rozchodzą się moje pieniądze. Obecnie takie analizy wykonuję z pomocą arkusza kalkulacyjnego, ale regularne wprowadzanie do niego danych jest cokolwiek upierdliwe. Bank ma wszystkie potrzebne dane, wystarczy je tylko wykorzystać. W kwietniu takie narzędzie swoim klientom zaoferował Meritum Bank i prawdę mówiąc liczyłem, że mBank, aspirujący do miana pioniera i lidera bankowości internetowej, zareaguje wprowadzeniem podobnej funkcjonalności. Póki co moje nadzieje okazały się płonne, ale jeszcze ich nie porzuciłem.

PS. Jestem świadom istnienia zewnętrznych serwisów oferujących analizę domowego budżetu, ale do żadnego z nich jakoś nie mogłem się przekonać, tym bardziej, że również w nich wprowadzanie danych nie jest w pełni automagiczne.